Bardzo dawno temu, jak bajają bajarze, nikt jeszcze nie słyszał o pieniądzu. Wymieniano towar za towar, tak jak się komu podobało i opłacało. Nowe porządki zaczęły się wtedy, kiedy do głosu doszła cywilizacja a wraz z nią potrzeba wygody. Początkowo środkiem płatniczym było zboże. Nie było problemu, jeśli chodziło o mniejsze ilości, ale kiedy do transportu tego „pieniądza” trzeba było wynajmować statki, problem stawał się naprawdę dużej wagi.
Przerzucono się więc na bydło. A i z tym był kłopot niemały. W starożytnej Grecji zbroja kosztowała 9 wołów i nie każdego wojownika stać było na taki wydatek. Ateński prawodawca Drakon z kolei wymierzał swoje drakońskie kary także w sztukach bydła.
Zanim świat oszalał na punkcie rewolucji neolitycznej, która zapewniała dostatek z pracy na roli, w cenie byli hodowcy i ich przychówek. Nawet w dawnym Rzymie nazwa pieniądz pecus nie wzięła się stąd, że, jak mawiał twórca szaletów, pieniądz nie śmierdzi, ale stąd, że tak się mówiło na bydło. Może tak było i w Polsce, gdzie na bydło mówiło się skot, a na pieniądz – skojec.
Nawet dzisiejsza indyjska rupia też znaczy bydło i może stąd tamtejsze krowy dostąpiły świętości. Kolejnym krokiem była zamiana płatności z bydła na krążki z zawartością miedzi i srebra. Te kraje, które miały zasoby tych surowców, rosły w cenie i stanowiły łakomy kąsek dla producentów owej mamony.
A i tak wół nie schodził z „tapety”, bo na takiej monecie jeszcze długo odciskano jego wizerunek. Bogacz mógł cieszyć się swymi stadami, a biedak, jeśli nie miał nawet i takich miedziaków na kary sądowe lub podatki, szedł w „odsiadkę”, albo w niewolę za długi.
W tych częściach świata, gdzie i ze zbożem i z bydłem bywało krucho, środkiem płatniczym były owoce a nawet ziarenka kawy. w Gwatemali dotąd na ziarnka kawy mówią „drobna moneta”, a do dzisiaj krajowcy z Boliwii i Peru zamiast pieniędzy oferują owoce kola. W pierwotnej Słowiańszczyźnie długo na pieniądz patrzono podejrzliwie (i pewnie nie bez racji), a na zapłatę oferowano futra, wyroby ze lnu, miód, woreczki soli, ozdoby z kości i zębów zwierząt, a nade wszystko bursztyn, który sprawiał, że kupcom trzęsły się ręce i chorobliwie błyszczały oczy.
Z przekazów wiemy, że w Czechach za dziesięć lnianych chusteczek sprzedający otrzymywał denara, a że Czesi mieli tych chustek całe skrzynie, mogli przebierać w worach pszenicy, koniach, niewolnikach, a nawet pokusić się o srebro i złoto. Jednym słowem, z trudem i z przeszkodami pieniądz torował sobie drogę wszędzie tam, gdzie uznano, że życie z nim staje się łatwiejsze.
Mieczysław Kozłowski